Wstęp

Była wyjątkowo gwieździsta i jasna noc. Zawdzięczaliśmy to pełni księżyca, która upiększała nam tą ciężką wędrówkę. Musieliśmy uciekać, nie mogliśmy się poddać. Dla Sary, dla naszego ukochanego dziecka. Córeczka ma dopiero rok. Jest taka mała, nieświadoma niebezpieczeństwa i zła które czyha na jej życie. Przecież musi nam się udać, musi… Bez nas będzie sama jak palec, bez nas nie uda jej się przetrwać. Prócz nas nie ma nikogo, kto mógłby się nią zaopiekować. Dlatego musimy to zrobić, mam nadzieję, że to zrozumie jak dorośnie, mam nadzieję, że ufamy odpowiednim ludziom. Gdybym tylko mogła to urzeczywistnić, wszystko byłoby prostsze, lecz nawet ja nie potrafię tego zrobić i wierzę, że życie, w którym spełniają się najskrytsze marzenia płynące prosto z naszych serc, byłoby zbyt proste, a skutkiem tego pozbawione piękna i szczęścia. W końcu w każdej sytuacji trzeba szukać tej lepszej strony.

piątek, 22 maja 2015

Nowa historia

Jestem wspomnieniem, czymś nierealnym, iluzją, ułudą; kwiatem tańczącym na wietrze, niewypowiedzianym słowem, nienazwanym uczuciem, lecz kiedyś byłam kimś normalnym. Byłam człowiekiem, takim jak ty, myślącym o codzienności, zatraconym w rutynie, a teraz jestem czymś nieosiągalnym, innym i będę nim dopóki on nie przestanie myśleć o mnie mówiąc kocham. Jestem wspomnieniem a oto moja historia.
Byłam młodą dziewczyną, gdy dowiedziałam się o tym. Nie chciałam tego przyjąć do wiadomości, lecz z każdym kolejnym dniem wracało przypominając, o swojej obecności. Dowiedziałam się, że mój ukochany, jedyny, młodszy braciszek jest ciężko chory. Lekarze jednogłośnie orzekli: ostra białaczka. Dla mnie był to straszliwy wyrok, lecz postanowiłam, że pomogę mu walczyć. Nie poddamy się i będziemy bronić każdego oddechu, uśmiechu i łzy tak jakby walka toczyła się o wszystkie skarby całego świata.
Pewnego straszliwego dnia mojemu bratu – Łukaszowi okropnie się pogorszyło. Lekarze nie dawali mu dużych nadziei, co mnie doszczętnie zniszczyło. Załamana wróciłam do domu. Ból przeszywał mnie na wskroś. Siedziałam sam na sam w czterech ścianach, które powoli zaczynały mnie przytłaczać. Nie wiedziałam jak sobie z tym poradzić. Jak zniszczyć coś, co nie jest namacalne, co tkwi w człowieku głęboko i zabija to co najistotniejsze. Ogarnęło mnie otępienie, uczucie, które jak na złość nie chce minąć, trwając w nieskończoność i wyśmiewając się z ludzkiej niemocy. I w głowie pustka, a z niej wyłaniające się powoli pytanie, które w sekundzie nabrało sensu. Kim jestem ? Kim ja właściwie jestem ? Nikim, bo przecież nie mogę pomóc. Kimś, bo istnieje i wspieram. Człowiekiem, bo posiadam ludzkie odruchy. Zwierzęciem, bo włada mną instynkt. Tyle odpowiedzi, lecz żadna pełna, ani jedna nie zbliżyła mnie ostatecznie do odpowiedzi na to kluczowe pytanie. Przeczuwam, że odpowiedź jest jego lekarstwem, tym co najpotrzebniejsze. Jedyną szansą, ostatnią deską ratunku, która jest tak blisko, ale zbyt daleko. Z  całych sił usiłowałam poznać odpowiedź na to ważne pytanie i nagle pojawił się on.
Przyszedł z nikąd, pojawił się w chwili i stał przede mną. Był wysoki i w niezwykły sposób przystojny. Wszystko w nim było czarne. Ciemne oczy, włosy karnacja, ubiór pierścień na wskazującym palcu. Przedstawił się, a ja z przerażenia próbowałam uciec, lecz nagle okazało się, że jestem w miejscu bez drzwi, bez wyjścia, żadnej drogi ucieczki. I wtedy on Lucyfer zaproponował mi pomoc, nie chciałam go słuchać, zatykałam uszy rękami, lecz to nie pomagało. Jego głos przenikał przez moją czaszkę do środka i zapisywał się w mojej pamięci. Mówił, że pomoże bratu, a jednocześnie odpowie na to dręczące mnie pytanie. Obiecywał wszystko co w danej chwili było dla mnie najistotniejsze, lecz ja odmawiałam, wiedząc że ze złem nie wchodzi się w układy, ani nie zawiera paktów. Próbując pozbywać się jego głosu z myśli starałam się wpaść na pomysł jak się stąd wydostać. Przecież musi być jakieś wyjście, zawsze jest jakaś szansa. I nagle zrozumiałam, stąd nie ma wyjścia. Jestem w swojej głowie, dlatego mimo niechęci w dalszym ciągu go słyszałam, dlatego nie mogę uciec, dlatego to miejsce wydawało mi się tak znajome. Długo myślałam i myślałam jak wybrnąć z tej sytuacji, a on dalej kusił mnie swoimi propozycjami im bliżej mnie się znajdował tym bardziej miałam ochotę się zgodzić, dlatego zaczęłam uciekać. Zataczaliśmy koło, ja w tył on w przód i idąc zrozumiałam, że jeżeli ja się stąd nie wydostanę, to muszę pozbyć się jego. Nie ufałam już sobie, swoim decyzjom, bałam się że ulegnę, a przez to wszystko nie mogłam dobrze skupić się na zadaniu, które miałam do wykonania. Wiedziałam, że muszę zacząć walczyć, a w tym miejscu panem sytuacji jestem ja. Postanowiłam milczeć, nie odpowiadać na jakiekolwiek zaczepki, nie odzywać się, dopóty, dopóki nie będę stuprocentowo pewna, że nie popełnię błędu. Zaczęłam się modlić, błagać Najświętszą Maryję Pannę o pomoc w tej trudnej sytuacji bez wyjścia. I nagle on zaczął się kurczyć. Na początku ledwo zauważalnie, chudł w oczach, wyglądał jak wygłodzony starzec, który powoli kończy swoją podróż na Ziemi, ale nie zniknął siedział tak skulony i budził litość. Pękało mi serce. Z jednej strony, tak bardzo pragnęłam mu pomóc, wyglądał tak krucho, jakby Za sekundę miał rozpaść się na miliony kawałeczków. Z drugie zaś bałam się go, bałam się, że gdy spróbuję mu pomóc, on w jakiś sposób nade mną zwycięży i osiągnie swój cel.
Gdy tak stałam rozdarta między dwiema możliwościami pojawiła się przepiękna postać. Był to mężczyzna, lecz wyglądem całkowicie różnił się od Lucyfera. Miał długie srebrzyste blond włosy, przepiękne oczy w kolorze nieba i co najdziwniejsze Za jego plecami dostrzegałam spoczywające skrzydła, które w nietypowy sposób odbijały światło, przez co wyglądały jak stworzone z tęczy. Anioł patrzył się na mnie, czekał, a ja nie do końca wiedziałam na co. Wtedy zauważyłam, że w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób odgrodziłam siebie od leżącego w rogu diabła przezroczystą szybą, na ironię zrobiłam to w momencie, w którym był on dla mnie najmniej szkodliwy. Gdy tylko zrozumiałam, że zabezpieczenie to jest mi w zupełności zbędne, zniknęło, prysło jak bańka mydlana, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Wtedy poczułam błogi spokój, tak jakbym znajdowała się w miejscu pozbawionym zła i niebezpieczeństw. Anioł przemówił do mnie, lecz zrobił to tak jak wcześniej porozumiewał się ze mną szatan. Nie wydawał żadnych dźwięków, lecz ja słyszałam i rozumiałam każde słowo. Jesteś dzielna, dokonałaś czegoś, co mało który człowiek mógłby zrobić. Dowiodłaś oddania Bogu, zrzekając się tego czego najbardziej pragniesz, więc Bóg cię nagrodzi. Musisz tylko wrócić stąd do domu. Czeka tam na ciebie brat. Mimo najszczerszych chęci nie mogę pomóc ci powrócić. Wszystkiego musisz dokonać sama. Tylko pamiętaj kieruj się sercem, a wszystko będzie dobrze. I nim zdążyłam zadać jakiekolwiek pytania zniknął wraz z Lucyferem. Zostałam sama, musiałam się skupić. Jak wyjść z miejsca bez wyjścia? Jeżeli jestem w swoim umyśle to czy nie powinnam jakoś siebie kontrolować? Tak, przecież to jasne, stworzyłam tą szybę. Tylko w jaki sposób to zrobiłam. Usiadłam załamana chcąc się poddać i wtedy przypomniałam sobie to co powiedział mi anioł. Łukasz na mnie czeka, jest w domu zdrowy i martwi się o mnie. Muszę do niego wrócić, żeby czuł się bezpiecznie. Tak bardzo chciałabym go teraz przytulić, pokonałabym każdą drogę, byle tylko móc zobaczyć mojego brata. Gdy tylko ta myśl przeszła przez moje myśli przede mną pojawiła się droga.
 Wydawało się że nie ma ona końca, przechodziła przez mroczny las i biegła wzdłuż drzew niknąc w oddali. Nie mając innego wyboru ruszyłam nią pospiesznie, bojąc się, że nawet i ona zniknie i skończę w punkcie wyjścia. Szłam i szłam przerażona, przysłuchując się najcichszym szelestom wiatru, usilnie próbując doszukać się czyjeś obecności. Bałam się, że szatan powróci do mnie, a w tym ciemnym lesie byłoby to straszliwie przerażające. Każdy najmniejszy podmuch wiatru powodujący ruch wśród drzew i krzewów przyprawiał mnie o ciarki na całym ciele, lecz uparcie dążyłam naprzód, chcąc jak najszybciej dotrzeć do celu. Starałam się myśleć o tym miejscu jak o części mnie, ponieważ zauważyłam, że to pomaga mi kontrolować strach i pomaga się uspokoić. Przeszłam już bardzo długą drogę, lecz nie czułam zmęczenia, gdy to sobie uświadomiłam nagle przede mną pojawiło się rozdroże. Którą drogę wybrać ? Oby dwie wyglądają identycznie, nie ma żadnych wskazówek, drogowskazów. A co jeśli wybiorę złą i zgubię się w tym mrocznym miejscu? Zastanawiając się, przypomniały mi się słowa anioła „kieruj się sercem, a wszystko będzie dobrze”. Tylko co to znaczy? Próbowałam przechodząc najpierw w stronę jednej ścieżki, a późnie drugiej, znaleźć w sobie jakieś odczucia, pomagające mi wybrać odpowiednią, lecz nic takiego nie przyszło. Załamałam się. Przeszłam już taką drogę, wygrałam walkę z szatanem, a nie mogłam poradzić sobie z wyborem odpowiedniej drogi. Co jeśli utknęłam tu na zawsze? Co jeśli nigdy już nie usłyszę głosu Łukasza? Nie zobaczę jego roześmianej twarzy, oczu wpatrzonych we mnie i miłości, która była w nich zapisana. Tak bardzo go kocham. Wróć do mnie, tęsknię, wróć. Usłyszałam jego głos dochodzący z prawej strony i idąc w jego stronę byłam pewna, że to dobry wybór.
Las ciągnął się dalej, lecz powoli zaczynał się przerzedzać. Widać było coraz mniej drzew, które niknąc tworzyły pustynię. Nagle zrobiło się okropnie gorąco i duszno. Strasznie chciało mi się pić, lecz nigdzie nie było śladu wody. Byłam zmęczona i powoli straciłam nadzieję na dotarcie do celu. Już chciałam się poddać, gdy przede mną przeleciał biały gołąb. Nie poddawaj się już blisko. Pomogę Ci chodź Za mną. Nie wiedząc co robić, przeanalizowałam wszystkie „Za” i „przeciw” i doszłam do wniosku, że próbując niczego nie stracę. Mogę tylko zyskać, więc czym prędzej wstałam i pobiegłam Za moim nowym przyjacielem. Gołąb leciał bardzo szybko, a ja w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób bez problemu Za nim nadążałam. W oddali widać było źródełko znajdujące się w cieniu kilku niewielkich drzewek. Gołąbek rozpędzony nie mógł zwolnić i z impetem uderzył w jedno z drzew, lecz ja zamiast mu pomóc spragniona czym prędzej podbiegłam do źródła wody i wypiłam tyle ile mogłam. Dopiero po chwili usłyszałam jak ptak woła o pomoc, lecz poczucie winy spowodowane zignorowaniem przeze mnie wypadku, nie pozwoliło mi do niego podejść. Wróciłam na ścieżkę zapominając o poświęceniu gołębia.
Droga prowadziła w górę, była kręta i coraz bardziej stroma. Miałam wrażenie, że wspinam się na górę, a z każdą chwilą stawało to się bardziej trudne. Promienie słoneczne były tak gorące, że aż parzyły. Starałam się zasłonić każdy fragment mojego ciała, aby zapobiec poparzeniu. Wspinałam się i wspinałam, a idąc pragnęłam jak najszybciej skończyć tą wędrówkę. Miałam dość zarówno psychicznie tak i fizycznie. Moje nogi powoli odmawiały posłuszeństwa, idąc mechanicznie pod górę, bez mojej i ingerencji. Nagle po mojej lewej stronie pojawił się obraz, na początku pomyślałam, że z powodu gorąca przed oczami pojawiają mi się majaki. Lecz im bliżej niego byłam, tym on był wyraźniejszy. Stwierdziłam, że nie mógł on znaleźć się tu bez powodu, wić postanowiłam się mu dokładnie przyjrzeć. Przedstawiał kobietę o niewyraźnych rysach twarzy z małym dzieckiem na rękach. Obraz był przepiękny, zachwycał intensywnością i wyrazistością barw, a także nietypową perspektywą, dzięki której sprawiał wrażenie, że wychodzi poza ramy. W jednej chwili zamazał się i pojawiły się na nim litery, które ułożyły się w cytat, który znałam z  „Małego księcia” Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Litery wciągnęły mnie w dziwny świat, w którym czułam się tak jakbym wpadła do głębokiej wody, przez którą widziałam zamazany obraz, a każdy mój ruch zmniejszał widoczność, więc poddałam się sile która przybliżała mnie do czegoś, co jak czułam było ogromnie ważne. Znalazłam się w sterylnie czystym pomieszczeniu, w którym królowała szpitalna biel. Po prawej stronie słyszałam natarczywie pikające urządzenie, które nawet na chwilę nie dawało spokoju. Po lewej siedział mój młodszy braciszek. Był strasznie smutny, w jego oczach widziałam przebłyski łez. Strasznie chciałam go przytulić, lecz gdy tylko spróbowałam wyciągnąć do niego rękę, ta nieznana siła wciągnęła mnie powrotem pod wodę i niedługo późnie wróciłam w to okropne miejsce, które w tym momencie zaczęła darzyć tak ogromną nienawiścią, że gdyby można było urzeczywistnić swoje emocje, zniknęłoby ono szybciej niż bańka mydlana.

Nie mając innego pomysłu wspinałam się dalej w górę, próbując poukładać sobie w głowie wszystko to, co tutaj widziałam. Starałam się analizować i wysuwać wnioski z każdej napotkanej przygody, którą przeżyłam w ty świecie, lecz gdy tylko wydawało mi się, że jestem bliska rozwiązania zagadki, wymykało mi się ono jak gazela, zbyt głośnemu lwu. Byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam kolejnego obrazu, wiszącego tak jak poprzedni, jakby w powietrzu. Przedstawiał on budynek, znajdujący się niedaleko iglastego lasku. Był piękny. Tak realistyczny i dokładny, że czuć było bijące od niego emocje. Dolna część obrazu emanowała spokojem, delikatnością i sprawiła, że poczułam tęsknotę Za domem. Górna część wprowadzała niepokój, chaos, spowodowany gwałtownością ukazanego wiatru. Miałam wrażenie, że wiatr porusza poszczególne elementy. Po chwili wrażenie to zamieniło się w pewność. Wichura była tak silna że poruszała moimi włosami i z minuty na minutę zdawała się być coraz silniejsza. W pewnym momencie z obrazu zniknęły wszystkie elementy i pozostał tylko wiatr i wtedy , gdy chciałam już uciekać z obawy przed podmuchami, wszystko zaczęło się uspokajać. Tak jak wcześniej w miejscu niegdyś pięknego obrazu pojawiły się słowa „Nie możemy kochać do­mu, który nie ma swe­go ob­licza i w którym kro­ki są pozba­wione sensu”. Nagle pojawiło się światło. Z każdą sekundą zyskiwało na intensywności, aż w pewnym momencie musiałam zamknąć oczy z obawy przed oślepnięciem. Wraz z światłem pojawiło się ciepło, które otulało mnie sprawiając, że skupiałam się tylko an tym uczuciu, aż w pewnym momencie zniknęło. Zdziwiona otworzyłam oczy i zauważyłam, że znajduję się w moim salonie. Widziałam wszystko z góry, tak jakby fruwała pod sufitem. Był tam Łukasz i moja rodzina wszyscy byli okropnie smutni, niektórzy płakali. Rozmawiali o kimś, lecz nie słyszałam tego co mówią. Starałam się wyczytać z ruchu ich warg temat rozmowy, ale z marnym skutkiem. I wtedy usłyszałam moje imię. Mój braciszek patrzył na mnie. On mnie widział ! Chciałam się do niego zbliżyć, lecz skończyło się to tak jak wcześniej. Przyjemne, ciepłe światło zabrało mnie powrotem do mojego prywatnego piekła. Załamałam się, przez chwilę nie mogłam zmusić swojego ciała do dalszej drogi, lecz wiedziałam, że jest to konieczne. Powoli włócząc nogami wspinałam się dalej. Zaczynałam rozumieć, że powodem smutku moich bliskich mogę być ja, lecz nie pojmowałam dlaczego. Co się stało? Dlaczego to wszystko musi być takie trudne ? Kiedy skończy się ta ciężka wędrówka, która jak się wydaje nie ma końca? Lecz czy nie wszystko mające początek, posiada także i koniec? Jeżeli w dziwny sposób znalazłam się tutaj, to w podobny powinnam się wydostać. Wtedy przyszło mi do głowy, że jedyną możliwością wyjścia jest ponowne spotkanie z Lucyferem. Myśl ta straszliwie mnie przeraziła. Bałam się, że przy drugim spotkaniu ulegnę jego pokusom. Moje ciało i umysł były tak wykończone tą podróżą, że nie trudno byłoby mnie przekonać do czegokolwiek, co choć na chwilę pozwoliłoby mi odpocząć. Zrezygnowana spojrzałam przed siebie, starając się określić jak duża odległość dzieli mnie od szczytu. Uradowana nie wierzyłam własnym oczom, byłam tak niedaleko. Pozostałą drogę pokonałam w rekordowym czasie, zachęcona możliwością rozwikłania zagadki i powrotu do domu. Na szczycie góry nie było niczego prócz trzeciego obrazu. Był to najbrzydszy, amatorski pejzaż, którego widok strasznie mnie zawiódł. W porównaniu do poprzednich arcydzieł wyglądał jak pomyłka. Nie chciałam się do niego zbliżać, lecz z nadzieją na kolejną wskazówkę czekałam, wierząc że niedługo wrócę do domu. Mijały minuty, lecz nic się nie działo. Sfrustrowana podeszłam do niego i ze złości rzuciłam nim najdalej jak tylko potrafiłam. Wtedy nagle poczułam wszystko to co emanowało z poprzednich obrazów. Światło, ciepło, wiatr i to uczucie jakbym znajdowała się w wodzie. Potem usłyszałam trzepot silnych skrzydeł i przed moimi oczami ukazał się ten sam anioł, który uwolnił mnie z sideł diabła. Zatrzymał się przede mną. Na jego twarzy widoczny był smutek. „Bóg, dzięki twej odwadze postanowił dać ci szansę na powrót do domu, lecz musiałaś przejść przez kilka prób, dzięki, którym sprawdziliśmy czy twoje serce jest na tyle dobre, aby móc wrócić. Byłem uradowany, gdy okazało się, że poprawnie posłużyłaś się moją wskazówką i wybrałaś odpowiednią drogę w lesie, słuchając głosu serca. Podziwiałem twoją odwagę i upór w dążeniu do celu, lecz przynoszę niestety złe wieści. Zawiodłaś mnie stawiając swoje pragnienie nad życie stworzenia, które było dal ciebie dobre. Gdyby nie ja biedny gołąbek zginąłby ranny. Nie chciałem, alby przez jeden błąd zniknęła twoja szansa na powrót, więc postanowiłem przeprowadzić jeszcze trzy próby, które miały zadecydować jaką decyzję mam podjąć. Na początku ucieszyło mnie to, że poddałaś się głębokiej wodzie, nie bojąc się śmierci, więc w nagrodę podarowałem ci krótkie spotkanie z bratem. Następna próba także przebiegła pomyślnie. Nie odczuwałaś strachu, czego nagrodą był widok rodziny. Ostatnia próba miała być najtrudniejsza. Polegała na dostrzeżeniu piękna w czymś co na pierwszy rzut oka jest szpetne. Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo mi źle z tego powodu, lecz muszę powiedzieć ci, że przez niewykonanie ostatniego zadania nie mogę dopuścić do twojego powrotu. Musisz zostać tu na zaws…” Niee !! Nie zgadzam się! Nie pozwalając skończyć aniołowi rzuciłam się w otchłań chcąc zginąć. Nie chciałam żyć tu samotnie. Nie chciałam ciągle wspominać. Chciałam śmierci i ostatnią myślą, która pojawiła się w mojej głowie były słowa, które wykrzyczałam zbliżając się ku końcowi mojego życia, będąc niedaleko ziemi. Kocham cię, braciszku i nigdy nie przestanę! Moje ciało uderzyło z ogromną siłą o piasek. Straciłam przytomność. Obudziłam się nie będąc już człowiekiem, duchem, aniołem,  demonem. Jestem wszystkim i niczym. Wodą i ogniem. Czymś nienamacalnym, lecz choć trochę  ludzkim w momencie, gdy czyjaś dusza wspomina o moim życiu. Zostanę tu na wieki, bo nic nie zmusi mnie do opuszczenia miejsca, w którym znajduje się moja przeszłość. 
 Gdy miałam pięć lat, ciocia po raz pierwszy zaprowadziła mnie do biblioteki. Byłam zafascynowana światem, którym książki odgrywały pierwsze skrzypce i wypełniały wszystkie widoczne zakamarki. Półka z bajkami dla dzieci stała najbliżej drzwi, a ja co  tydzień wybierałam z niej po siedem książek, ponieważ tylko tyle wynieść z niej można było Za jednym razem. Pochłaniałam je w roztwarzającym tempie. Nie interesowało mnie czy są smutne, czy wesołe. Liczyła się historia i to że zawsze pochłaniała mnie, wciągała w siebie i wypuszczała w momencie ujrzenia ostatniej czarnej, atramentowej kropki, oznaczającej koniec opowieści. Najbardziej lubiłam te o zamkach, duchach i poszukiwaniach. Pewnego dnia natknęłam się na grubą księgę z pulchnym królem w czerwonej pelerynie na okładce. Wylądowała ona w moim tygodniowym księgozbiorze jako normalna pozycja, lecz okazała się wyjątkowa. Książka ta o dziwno koszmarnie mi się nie podobała, kartki przewracałam tak wolno, że po czterech dniach nie przeczytałam nawet połowy, ale nie poddawałam się, brnęłam dalej próbując jak najszybciej skończyć z kłopotem i szybko zapomnieć. Któregoś wieczora ciocia zauważyła że strasznie morduje się czytając tą książkę i zasugerowała, że jeśli nie podoba mi się to mogę oddać ją do biblioteki nieprzeczytaną, przecież nic złego się wtedy nie stanie. Byłam zaskoczona, nigdy wcześniej nie myślałam, że można nie dokończyć poznawać opisywanej opowieści, na początku wręcz mnie to zbulwersowało. Odłożyłam książkę na półkę czując się jakbym robiła coś złego. Od tamtej pory wypożyczałam książki, lecz często zdarzało się tak, że gdy dochodziłam do połowy historii, tak mnie ona nużyła, że odkładałam ją podobnie jak tą nieszczęsną opowiastkę z pulchniutkim królem na okładce. Niby nic nie ważny ruch- odłożenie 1 książki- zapoczątkowało przerwanie czytania na 3 lata. Dopiero po tak długim czasie zrozumiałam, że są one dla mojej przyjemności i na nowo odkryłam smak podwójnego życia, będąc na Ziemi przy lampce nocnej i jednocześnie tkwiąc w północnej XVI wiecznej Anglii. Mam wrażenie że to samo spotkało mnie teraz. Zawsze starałam się być miła dla wszystkich i z każdym próbowałam się dogadać. Szukałam tematów na które niekoniecznie lubiłam rozmawiać, ale odpowiadały mojemu rozmówcy. Byłam mistrzem w zawieraniu nowych znajomości, gdy chciałam się komuś przypodobać tak się stawało. Myślałam że tak robi każdy, że to normalne – stawanie się kimś innym w zależności od tego w jakim towarzystwie spędza się czas. Po kilku latach zaczęło mnie to męczyć. Należałam wszędzie, lecz tak naprawdę nigdzie bo nie mogłam być przyjacielem każdego, zawsze znajdował się ktoś, kto nie znosił innej osoby, a ja nie potrafiłam nienawidzić ludzi. Kochałam każdego człowieka, bo w każdym starałam znaleźć dobro i przymknąć oko na zło. W końcu jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo do błędów. Czasem zauważałam, że ludzie dzięki mnie stawali się lepsi. Zaczęłam im pomagać. Uratowałam kilka znajomości, kilka niedoszłych samobójców, osobę biorącą narkotyki. Niektórzy nazywali mnei swoim „prywatnym” psychologiem, więc normą było to że ludzie pisali do mnie i rozmawiali ze mną tylko po to żeby zwierzyć się ze swoich problemów i otrzymać pomoc. Było to wspaniałe, lecz czułam się źle, bo im większej liczbie osób pomagałam tym bardziej potrzebowałam czyjejś pomocy. Pewnego dnia ktoś powiedział mi że nie każdy musi mnie lubić, że to nigdy nie będzie możliwe. Początkowo nie uwierzyłam mu, bo przecież nie można żyć wiedząc, że komuś to nie odpowiada. Było to dla mnie tak abstrakcyjne, że aż nie realne. Teraz wiem jak to jest i o co z tym chodzi. Tak jak książka z otyłym królem otrzeźwiły mnie oszustwa moich tzw.”przyjaciół” które zraniły mnie tak bardzo, że zostawiły trwały ślad na moim ciele, widoczny tylko dla mnie.

wtorek, 3 lutego 2015

5

- A teraz pokażmy ci wreszcie twój nowy pokój. Jesteś pewnie okropnie zmęczona, blado wyglądasz. Musisz się przespać. Ja z Majką przyniosę twoje rzeczy a ty w tym czasie możesz odpocząć. Pewnie było to dla ciebie straszne, wrócić w miejsce związane z tak złymi wspomnieniami. Następnym razem pojadę tam sama, unikniesz wtedy tych traumatycznych przeżyć. Myślę tylko, że powinnaś zrobić mi jakąś listę tego czego potrzebujesz i opis miejsc, w których to znajdę. Dzisiaj strasznie błądziłam.- Prowadziła mnie po krętych schodach na drugie piętro domu, po czym zaczęła wybierać przeróżne drzwi, prowadzące do kolejnych korytarzy.- Już jesteśmy. Gdybyś czegoś potrzebowała to pokój Majki jest niedaleko. Miłego wypoczynku.
- Dziękuje, ale gdzie jest to "niedale... - Katarzyna już zniknęła za białymi drzwiami, a ja byłam tak zmęczona, że przestałam się przejmować wszystkim dookoła. Liczyło się dla mnie tylko ogromne łóżko z baldachimem znajdujące się w centralnej części pokoju. Gdy tylko na nim usiadłam oczy zaczęły mi się zamykać i niedługo potem usnęłam.Wpadłam w czarny dół i płynęłam przez mroczny tunel, coraz niżej i niżej. Nigdzie nie było widać nawet grama światła. Ciemność była obecna wszędzie, a mimo to doskonale widziałam to co działo się wokół mnie. Znajdowałam się w pokoju ciotki w kamieniczce rodziców. Wszystko leżało na swoim miejscu i wyglądało tak jak dawniej, a jednak czułam jakiś niepokój. Dręczące przeczucie, że coś jest nie tak. Nagle dostrzegłam w ciemności zarys światła, który powoli przybierał ludzką formę. Średni wzrost, długie brąz włosy spięte z tyłu spinką w sposób, który tak dobrze znałam. To była ciocia. Nie wyglądała tak jak kiedyś. Była półprzezroczysta, a jednak realna. Miała nieobecny wzrok i płakała.Wyglądała tak jakby nie powinno jej tu być, jakby była tylko w połowie, ciągle myślami tkwiąc w tym drugim miejscu. Lecz najbardziej zabolało mnie to, że na jej na ogół radosnej twarzy widać było wielki smutek.
-Nie wierz im, nie ja to zrobiłam... Nie mogę ci powiedzieć... To nie ja...
-Ale co ciociu wytłumacz. Nic nie rozumiem.
- I choć krzyczała, ostrzec Go próbując, On ślepo i głucho swój zamiar utrzymując, Zabił, co ważne świadom swego czynu... I choć błagała poprawę obiecując, On nie chciał niczego, Tracąc, nie zyskując...
-
Nie rozumiem, powiedz mi co się dzieje.
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Kazali mi ci to przekazać. Słuchaj się swojego serca a będzie dobrze. Tylko to cię może uratować. Och, idzie.. miało jej nie być. Muszę wracać, nie może się dowiedzieć,  wtedy stanie się coś złego. Pamiętaj !
- Nie ciociu nie odchodź, zostań ze mną, proszę, kocham cię, ciociu zostań !
Obudził mnie dźwięk otwieranych drzwi, mimo tego przez cały czas udawałam że śpię. Byłam przejęta przedziwnym snem, który przyszedł tej nocy. Udawałam, że ciągle śpię, marząc o tym w głębi duszy. Może wtedy dowiedziałabym się czegoś więcej. Czy ciocia próbowała mi powiedzieć kto ją zabił ? Kim byli ci "oni" ? I czy ciocia mogła przychodzić do mnie jako... duch ? Przecież duchy nie istnieją. To nie jest normalne, a mi nie zdarzają się nienormalne rzeczy. Może po tych wszystkich przejściach nabawiłam się jakiejś schizofrenii. 

poniedziałek, 2 lutego 2015

4

 Resztę dnia i nocy spędziłam w szpitalu. Wiem, że to bezsensowne, bo Jej już nie ma, ale mimo tego nie chciałam, żeby była sama. Z czysto masochistycznych pobudek siedziałam i wspominałam najpiękniejsze chwile, w który uczestniczyłyśmy razem. Wspomnienia, gdy jak byłam mała czesała moje długie blond włosy i zaplatała w warkocz, który tak lubiłam lub jak zawsze w niedzielne popołudnia chodziłyśmy zawsze na spacery po mieście, chcąc odkryć jak najwięcej zakamarków, na których mieszkańcy z reguły nie zwracają uwagi przejęci codziennością i zatraceni w rutynie.
 Następnego dnia z samego rana przyjechała po mnie Katarzyna, wróciłyśmy do mojego domu, abym mogła zabrać kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Od dziś będę mieszkać z nową rodziną w nowym domu, po raz kolejny zaczynając wszystko od początku. Tylko różnica polegała na tym, że na wcześniejsze zmiany byłam przygotowana, a to było tak nagłe, tak przytłaczające...
 Katarzyna zatrzymała samochód na podjeździe i spojrzała się na mnie, sugerując wzrokiem, iż nadszedł czas powrócenia do miejsca moich najnowszych koszmarów. Wiedziałam, że powinnam teraz wyjść z samochodu wyprostować się i odważnie wejść do budynku. Wiedziałam, że jeżeli dłużej będę tego unikać to nie pokonam moich lęków, lecz wręcz przeciwnie zacznę je w sobie rozwijać. Myślami właśnie to robiłam byłam odważną dziewczyną, która właśnie przechodziła przez kuchnie mijała drzwi do spiżarni i nagle... Kap, kap, kap... Nie mogłam. Skuliłam się na siedzeniu, chcąc, jeśli tylko to możliwe wtopić się w fotel i zniknąć. Byle tylko ominąć tą niemiłą konieczność powrotu do miejsca, którego już nie mogłam... nie chciałam... nazwać domem. Niestety żadna nadprzyrodzona siła nie chciała spełnić moich wymysłów więc po prostu siedziałam wpatrzona w las, który tak kochałam, a który kojarzył mi się teraz tylko ze smutkiem i utratą czegoś bardzo ważnego. Z rozmyśleń wyrwał mnie głos Katarzyny.
-... jeśli nie dasz rady to ja to zrobię za ciebie. Powiedz tylko czego najbardziej ci potrzeba i gdzie będę mogła to znaleźć. Wiedziałam, że powinnam teraz zacząć mówić. Powiedzieć cokolwiek. Zgodzić się, odmówić. Sporządzić, krótką słowną listę najpotrzebniejszych rzeczy. Lecz nie mogłam. Gula w gardle nagle wstrzymała moje struny głosowe, a do oczu zaczęły nabiegać łzy. Na szczęście Katarzyna nie czekała dłużej na moją odpowiedź wiedząc, że jestem teraz w innym świecie sam a sam ze swoimi myślami. Tocząc nierówną walkę o z góry przesądzonym wyniku. Wyszła z samochodu i szybkim krokiem szła w kierunku kamieniczki rodziców. Po krótkiej chwili wróciła z trzema pudłami wypełnionymi moimi rzeczami i ułożonymi jedno na drugim. Pudła chwiały się niebezpiecznie sygnalizując chęć wylądowania na ziemi w zimnym, mokrym śniegu. Ta wizja nie podobała mi się zbytnio, a świadomość tego, że nie będę musiała wejść już do budynku sprawiła że podbiegłam do mojej nowej opiekunki uściskałam ją i chcąc pomóc wzięłam od niej dwa pudła. Razem wsadziłyśmy je do bagażnika i ruszyłyśmy w drogę. W podróż  w jedną stronę, która miała zabrać mnie do nowej, nieznanej przyszłości.

Dom Majki był piękny. Duży biały budynek przedstawiający w nowoczesny i subtelny sposób zarys baśniowego zamku. Łączył w sobie elegancję, klasykę i współczesność i przypuszczam, że to połączenie przypadłoby do gustu każdemu, nawet najbardziej wymagającemu człowiekowi. Wokół domu znajdował się niesamowicie piękny ogród, którego widok zapierał dech w piersiach. Rosły w nim krzewy róż, niektóre klasyczne, a inne w tak nietypowych kolorach i kształtach, iż nie można było oderwać od nich wzroku. Zdziwiło mnie jednak to, że zachodnia strona ogrodu odgrodzona była wysokim płotem oplecionym bluszczem i pnączami czerwonych róż, które były tag gęste, iż nie byłam w stanie dostrzec furtki lub jakiegokolwiek innego wejścia.
- Witaj w nowym domu. Usłyszałam, zauważając jednocześnie, że Katarzyna właśnie zatrzymuje się na podjeździe. Ogarnęła mnie ogromna wdzięczność do tych obcych ludzi, którzy mieli tak dobre serca, że nie zostawili mnie samej.
- Nie ma pani nawet pojęcia, jak bardzo chciałabym pani podziękować za to co dla mnie robicie. Nigdy chyba nie będę w stanie odpłacić pani za tak dobry i szlachetny czyn. Dziękuję. Nie znajdę innych słów opisujących moją wdzięczność, więc po prostu dziękuję.
- nie martw się dziecko. Wystarczy nam świadomość, że będziesz bezpieczna, w końcu jesteś przyjaciółką mojej córki i proszę zwracaj się do mnie po imieniu, tak będzie odpowiedniej.
-Dobrze Katarzyno. Jeszcze raz dziękuję.

wtorek, 27 stycznia 2015

3

Nie pamiętam tego, co działo się później. Paraliżował mnie strach, panika przyćmiła umiejętność logicznego myślenia, lecz jakimś cudem musiałam zadzwonić po pomoc, bo niedługo później przyjechało pogotowie wraz z policją. Wiem, że mnie przesłuchiwali, pytali się jak to się stało, czy ciocia miała jakiś wrogów lub jakieś problemy, ale nie pamiętam jakich odpowiedzi udzieliłam. Robiłam to mechanicznie... Tak jak oddychanie... Potem zostałam zawieziona radiowozem do szpitala. Ciocia została wcześniej zabrana przez karetkę. Żyła. Ledwo utrzymywała się na tym świecie, ale walczyła. Miałam nadzieję, że wyjdzie z tego, że pokona śmierć, wygra tą nierówną walkę i stanie na nogi. Tak bardzo chciałam w to wierzyć, lecz nie mogłam. Dręczyło mnie przeczucie, że to nie skończy się dobrze. Tam było tyle krwi, szkarłatnoczerwonej, okropnej krwi, która przyczepiła się do moich wspomnień, jak niechciany obraz, który powracał ze zdwojoną siłą za każdym razem gdy chciałam o nim zapomnieć. Moje pesymistyczne podejrzenia potwierdziły się. Podeszła do mnie wysoka niebieskooka lekarka i ze smutną miną wypowiedziała te okropne słowa "Przykro nam, nie mogliśmy nic zrobić". Nagle stała się rozmazaną plamą, bo wzrok przysłaniały mi łzy nad którymi nie mogłam zapanować. Biegłam, biegłam co sił w nogach po szpitalnym korytarzu, aż wreszcie natrafiłam na drzwi, przez które weszłam do ciemnego pomieszczenia. Nie interesowało mnie to gdzie się znajduję, chciałam tylko być sama i pogrążyć się w smutku jaki pożerał moje serce. Chciałam, żeby one zniknęło, żeby tak nie bolało, żeby to wszystko się skończyło, żeby okazało się tylko złym snem z którego mogłabym się obudzić i wbiec do sypialni cioci znajdującej się naprzeciw mojego pokoju. Obudzić ją i serdecznie uściskać, pokazując moją miłość i wdzięczność za jej istnienie. Straciłam ją, straciłam osobę, która była mi najbliższa, która mnie wychowała, była ze mną zawsze. Przecież to niemożliwe, że jej już nie będzie. TO NIE MOŻLIWE !
Nie wiem jak długo tu siedziałam, ale podejrzewam, że minęło dużo czasu, ponieważ gdy już wyszłam właśnie świtało.Okazało się, że ktoś znalazł mój telefon, który musiałam zostawić na korytarzu i zatelefonował do Majki, jako, że był to numer pod który dzwoniłam ostatnio. Ta niebieskooka lekarka, martwiła się o mnie, szukała mnie, a gdy nie mogła znaleźć postanowiła zawiadomić kogoś z rodziny o tej tragedii. Tylko, że ja byłam sama, nie miałam nikogo kto mógłby się mną zająć, bo ciocia podobnie jak ja była sierotą. Może dlatego byłyśmy sobie tak bliskie. Wiedziałyśmy co to samotność i odnalazłyśmy siebie, aby móc ją złagodzić.
Na szpitalnym korytarzu zobaczyłam moją przyjaciółkę wraz z rodziną. Majka powiadomiła matkę o zaistniałej sytuacji i rezygnując z zabawy w górach wróciły do domu, aby mi pomóc. Jej matka - Katarzyna- oznajmiła mi, że jeśli chcę mogę zamieszkać z nimi dopóki nie skończę osiemnastego roku życia. Nie chciałam sprawiać im problemu, ale szczerze mówiąc nie miałam innego wyjścia, a perspektywa ponownego zamieszkania w domu dziecka nie podobała mi się zbytnio. Byłam więc im bardzo wdzięczna i zgodziłam się. Przynajmniej na razie zamieszkam z rodziną Majki, a potem znajdę jakieś rozwiązanie. Byłam tak zmęczona, że oddałabym wszystko, za perspektywę snu, który pozwoliłby mi zapomnieć choć na chwilę o tym co stało się wczoraj. Katarzyna zabrała mnie do swojej rezydencji. Rodzina Mai była bardzo bogata, dziewczynie nigdy niczego nie brakowało, lecz na mnie nie robiło to nigdy wrażenia. Ja byłam wdzięczna cioci za to co miałam, nie potrzebowałam najmodniejszej torebki i butów, aby móc być szczęśliwą. Podejrzewam, że tata Mai zarabiał dużo, ponieważ pamiętam, że przyjaciółka wspominała kiedyś, że matka nie pracuje, lecz nie pytałam nigdy o to dziewczyny, bo za każdym razem gdy wspominałam o jej ojcu, ona w dziwny sposób zmieniała temat.
Przed wyjściem ze szpitala zatrzymali mnie policjanci, którzy twierdzili, że ciocia popełniła samobójstwo. Niedaleko jej ciała znaleziono zakrwawiony nóż kuchenny, na którym znajdowały się wyłącznie jej odciski palców. Mimo tego dowodu, nie mogłam w to uwierzyć. Znałam ciocię bardzo dobrze, wiedziałam, że nie zostawiłaby mnie samej. Nie po to tyle ryzykowałyśmy z przeprowadzką. Po za tym to nie było w jej stylu. Była taka pogodna, zawsze szczęśliwa, brała z życia tyle ile mogła. W mojej głowie pojawił się obraz jej ciepłych zawsze uśmiechniętych brązowych oczu, które teraz były puste, martwe... których nigdy więcej nie zobaczę.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

2

Dziś jak co dzień wstałam rano, przepełniało mnie szczęście jakie można odczuwać tylko wtedy, gdy wiemy, że nic tak naprawdę nie musimy na siłę wykonać. Właśnie dziś w moje siedemnaste urodziny rozpoczynały się ferie zimowe. Majka wyjechała z rodziną w góry, a Kamil chorował na grypę, więc wiedziałam, że nie powinnam nikogo spodziewać się z życzeniami urodzinowymi i szczerze mówiąc nie przeszkadzało mi to, nie lubiłam być w centrum uwagi, a ciężko tego uniknąć będą jubilatką wśród swoich najlepszych przyjaciół. Ciocia wracała z pracy dopiero o osiemnastej, więc miałam dużo wolnego czasu, który planowałam spożytkować sprzątając w moim pokoju. Zdaję sobie sprawę jak żałośnie to brzmi. Oto ja jubilatka, w swoje urodziny będę odkurzać stary czerwony dywan w zielone wzory zajmujący praktycznie całą podłogę w pomieszczeniu. Lecz nie znałam innego sposobu na odprężenie się. Spróbujcie mnie zrozumieć, każde kolejne urodziny nieuchronnie zbliżały mnie do konieczności wyboru drogi, którą będę musiała kroczyć przez całe życie. Niektórzy rodzą się lekarzami. Latami studiują medycynę poznając każdą tajemnicę ludzkiego ciała, by potem móc codziennie walczyć ze śmiercią wydłużając ludziom życie o kolejne minuty... godziny... miesiące.. lata... Dla nich to rutyna, normalna sprawa, a dla mnie to coś niesamowitego. Mimo najszczerszych chęci i dobrej woli nie mogłabym pójść w tym kierunku, ponieważ na widok choćby kropelki krwi zwiewam z przerażającym krzykiem, gdzie pieprz rośnie. Inni z kolei wykorzystują swoją pamieć, aby pomagać ludziom w niebezpiecznych momentach. Poznają prawo, uczą się przeróżnych paragrafów i sprawdzają zgodność wszystkiego z Konstytucją, aby w kraju panował spokój i sprawiedliwość, ale wizja spędzenia całego życia na nauce i wkuwaniu nie napełnia mnie optymizmem i zniechęca do zostania prawnikiem. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać przeróżne zawody i żaden z nich nie nadawałby się dla mnie, bo ja po prostu nie wiem czego chcę. Czasem wydaje mi się, że nie nadaje się nigdzie, a zwiększające się liczby oznaczające mój wiek wywołują u mnie panikę. Daję sobie sprawę z tego, że ciocia nie ma możliwości dłużej mnie utrzymywać. Już teraz jest ciężko, ledwo wiążemy koniec z końcem. To bardzo dobra kobieta, pełna empatii, lecz bardzo chorowita, chciałabym ją odciążyć by mogła wreszcie odpocząć i znaleźć czas dla siebie, a do tego bezsprzecznie potrzebna jest mi dobrze płatna praca. Z rozmyśleń na temat mojej przyszłości wyrwały mnie dźwięki dochodzące najprawdopodobniej z kuchni. Na początku usłyszałam trzask zamykanych drzwi, a potem było już tylko kap, kap, kap... Spanikowana chwyciłam telefon i powoli zeszłam po schodach. Bałam się, strach rósł z każdą minutą, a świadomość tego, że dom powinien być pusty nie pomagał mi nad nim zapanować. Kap, kap, kap... Powinnam być sama... Kap, kap, kap...Więc kto u diabła hałasuje? Kap, kap, kap... Znalazłam się w kuchni, lecz nikogo oprócz mnie w niej nie było. Kap, kap, kap... Zadrżałam z zimna, drzwi wejściowe były otwarte, przez co do środka wtargnęło mroźne, zimowe powietrze. Zamknęłam je szybko, zastanawiając się kto u licha wpadł do mojego domu bez zapowiedzi, a potem zniknął nie zostawiając żadnej wiadomości. Kap, kap, kap... Nic nie rozumiem. Kap, kap, kap... Ten dźwięk doprowadza mnie do szału. Kap, kap, kap... Wydaje mi się, że dochodzi on ze spiżarni, ale przecież to niemoż... Kap, kap, kap... Przerażona powoli otwieram drzwi. Kap, kap, kap...Zapalam światło i widzę ciocię wiszącą głową w dół z poderżniętym gardłem. Kap, kap, kap.. Nie wierzę... Kap, kap, kap... Mija chwila po, której przez mgłę otępienia zajmującą moją głowę przedziera się znaczenie tego widoku. Słyszę przeraźliwy krzyk przypominający szloch, to mój krzyk, moje cierpienie. Kap, kap, kap... Krew, krew, tyle krwi, wszędzie krew i... ciocia...

niedziela, 25 stycznia 2015

1

Obudziłam się rankiem w moje siedemnaste urodziny. Nie mogę uwierzyć, że to wszystko tak szybko mija. Już od roku mieszkam sama w tej uroczej kamieniczce. Mimo tego, że jej wygląd zasługuje na pochwały, nie można powiedzieć tego o stanie używalności. Odziedziczyłam ją podobno po moich rodzicach, którzy nie żyją już od szesnastu lat. Łatwo domyśleć się, że ich nie pamiętam, nie mówiąc już o braku wspomnień z nimi związanych, a mimo tego bardzo mi ich brak. Podobno to niemożliwe. Nie można przywiązać się do kogoś kogo tak naprawdę się nie zna, a mimo tego, ja od zawsze czułam niesamowitą więź, która łączyła mnie z nimi. Czasem nocą przy pełni księżyca siadałam przy oknie oglądając jedyną pamiątkę jaka została mi po mamię-pierścień z onyksowym kamieniem, patrząc w gwiazdy i wyobrażając sobie życie, w którym oni byliby ze mną. Patrzyliby jak stawiam pierwsze kroki, jak po raz pierwszy wypowiadam proste słowa i cieszyli się tak jakbym odkryła lek na raka. Potem byliby ze mną pierwszego dnia szkoły, zaciekle uczyli tabliczki mnożenia i dziwili się, że potrafię pochłonąć 2 tabliczki czekolady w 5 min brudząc przy tym każdy milimetr twarzy. W moich marzeniach jesteśmy idealną kochającą się rodziną. Lecz to tylko marzenia i wszyscy dobrze wiemy, że spełnienie ich graniczy z cudem, a jednak nie potrafiłam odmówić sobie wieczoru przy oknie. Sam na sam z moimi myślami. Było to tak kuszące, że nie raz zapominałam o tym, że następnego dnia czeka mnie szkoła i siedziałam tak patrząc w niebo przez całą noc. Niestety nie uszło mi to na sucho. Ciotka zawsze karciła mnie wtedy, mówiąc  że jestem lekkomyślna i nieodpowiedzialna, ale i tak wiedziałam, że nie jest na mnie zła. Kochała mnie, tak jak ja ją. Od zawsze byłyśmy we dwie. Przynajmniej odkąd pamiętam. Adoptowała mnie gdy miałam 2, może 3 latka. Powiedziała, że gdy tylko mnie zobaczyła pokochała mnie całym sercem. Byłam niebieskookim dzieckiem o blond włosach, które (przynajmniej ona tak twierdzi) wyglądało jak malutki aniołek. Wyciągnęłam do niej swoje króciutkie rączki i uśmiechnęłam się, a ona postanowiła, że zabierze mnie z domu dziecka Za wszelką cenę. Tak się stało i od tamtej pory była dla mnie matką, siostrą i przyjaciółką. Na początku było ciężko. Ciotka pracowała i często nie miała z kim zostawić małego dziecka. Nie zarabiała też dużo, więc w ubiegłym roku postanowiłyśmy, że przeprowadzimy się do mieszkania moich rodziców. Ciocia szybko znalazła nową pracę, ja polubiłam to miejsce, nową szkołę, a najbardziej pokochałam las, który okalał nasz dom od wschodu. Często chadzałam tam na spacery z dwójką moich najlepszych przyjaciół- Kamilem i Mają. Poznałam ich w szkole, chodziliśmy razem do klasy i oni jako jedyni nie traktowali mnie jak kogoś ułomnego tylko dlatego, że nie pochodziłam z normalnej rodziny. Maja była artystką, chociaż nie znosiła jak się tak na nią mówiło. Była szczupła, średniego wzrostu, miała duże zielone oczy o niespotykanym odcieniu i bujne, lekko kręcone, orzechowe włosy. Przyciągała uwagę swoim pięknym wyglądem i niesamowitym intelektem, ale odstraszała wiele osób swoją bezpośredniością. Nie znosiła kłamstw i owijania w bawełnę, dlatego często dość bezpośrednio oceniała innych, nie zważając na etykietę. O dziwo to co innych odstraszało, przyciągnęło mnie do niej. Uwielbiałam rozmawiać z nią o wszystkim, ponieważ wiedziałam, że nie będzie przede mną niczego ukrywać. Kamil był cichą i skromną osobą. Był bardzo przystojny, lecz ukrywał to jak tylko mógł. Należał do tych osób, które odzywają się bardzo rzadko, ale jeżeli mają już coś do powiedzenia to jest to bardzo istotna rzecz, skłaniająca do dalszych przemyśleń.